ks. Wincenty Wojtaśkiewicz


Ks. Wincenty Wojtaśkiewicz Urodził się 8 kwietnia 1890 roku w Pacanowie, jako syn Walentego i Henryki z Tatarczuchów. Kształcił się w Warszawie, w VII gimnazjum. Do Seminarium Duchownego w Sandomierzu wstąpił w 1915 roku, ukończył je zaś w 1920 roku, przyjmując świecenia kapłańskie 30 maja 1920 z rąk biskupa Ryxa. Był wikariuszem we Klwowie do września 1921 roku, następnie w Białaczewie do maja 1922 roku, w Bodzentynie do końca maja 1923 roku, w Solcu do końca sierpnia 1926 roku i w Zwoleniu do sierpnia 1929 roku.

          Mianowany 13 lipca 1929 roku wikariuszem parafii Gródek otrzymał polecenie zamieszkania w Garbatce oraz podjęcia prac przygotowawczych do utworzenie samoistnej parafii w tym osiedlu. Zlecone mu zadanie wypełnił umiejętnie i już 25 lutego 1932 roku została erygowania parafia w Garbatce, której pierwszym proboszczem ks. biskup mianował ks. Wojtaśkiewicza. Rozbudował on maleńki kościółek, zaopatrzył go we wszystkie urządzenia wewnętrzne i szaty liturgiczne, zbudował piękną murowana plebanię. Gdy podejmował przygotowania do wzniesienia nowej, murowanej świątyni, mającej zastąpić ciasną, dotychczasową kapliczkę, wybuchła wojna. Ks. Wojtaśkiewicz rozwinął wówczas ożywioną działalność charytatywną w ramach oddziału Rady Głównej Opiekuńczej, był więc z tego powodu pilnie śledzony, zwłaszcza że Garbatka, jako najbliższe Radomia i dość ludne letnisko, skupiała dużą ilość inteligencji.

          W nocy 12 lipca 1942 roku gestapo przeprowadziło na terenie Garbatki niespodziane aresztowanie około tysiąca ludzi, kilkanaście osób uciekających zastrzelono. Wśród aresztowanych jest ks. Wojtaśkiewicz i organista. Wszystkie rzeczy ks. Wojtaśkiewicza skonfiskowano a książki spalono na stosie. Aresztowanych zgromadzono w hali miejscowego tartaku, dzieląc ich na trzy grupy i wpisując każdemu z aresztowanych na plecach kredą cyfrę 1, 2 lub 3. Zaraz tego samego dnia po południu załadowano dwie najliczniejsze grupy do towarowych wagonów i wywieziono, kilkadziesiąt zaś osób, coś około 80, przeprowadzono do budynku szkolnego w Garbatce na badania. Był w tej grupie i ks. Wojtaśkiewicz. Badania polegały ma codziennych indagacjach, połączonych ze straszliwym katowaniem, trwającym nieraz godzinę. Badano najpierw każdego uwięzionego raz na dzień, a po kilku dniach dwa, a nawet trzy razy dziennie. Ks. Wojtaśkiewiczowi proponowano natychmiastowe zwolnienie za cenę podpisania zobowiązania, że będzie dowiadywał się na spowiedzi, kto do jakich organizacji należy i będzie zdradzał sekret spowiedzi, donosząc o tajnych organizacjach do gestapo. Kiedy indziej proponowano mu utworzenie kościoła narodowego. Odrzucił te haniebne żądania, wolał iść na pewną śmierć, niż sprzeniewierzyć się najświętszym obowiązkom kapłańskim. Kiedy zwierzał się o tym wszystkim do swych współtowarzyszy niedoli, właśnie parafianie mieli mu za złe, że dla ratowania życia zobowiązania tego pozornie nie podpisał. Przecież mógł ksiądz - mówili - wszystko podpisać i zaraz w pierwszą noc po zwolnieniu uciec z domu do Warszawy, gdzie nikt by księdza nie znalazł. Lecz ks. Wojtaśkiewicz odmawiał z uwięzionymi codziennie różaniec, a wielu z uwięzionych uczyniło ślub, że jeśli Pan Bóg pozwoli im szczęśliwie do domu wrócić, zapiszą się do Bractwa Różańca Świętego i będą codziennie, do końca życia różaniec odmawiać. Ocalała z tysiąca aresztowanych tylko garstka - 19 osób, ale rzecz ciekawa, że procentowo najwięcej osób (najciężej zresztą obwinionych) z tej właśnie grupy, którzy złożyli ślub, przetrwało obozy. 1 września 1942 roku wywieziono wszystkich do Oświęcimia. W drodze uciekło dwóch więźniów. Żandarmi swój gniew z tego powodu wywarli właśnie na ks. Wojtaśkiewiczu i okropnie go pobili.

          Ks. Piotr Szymański, proboszcz z Gródka, aresztowany razem z ks. Wojtaśkiewiczem i wywieziony do Oświęcimia, napisał opis strasznej niedoli obozowej ks. Wojtaśkiewicza, który mimo katowania, głodu i upodlenia wypełniał do końca swych dni powinności kapłana katolickiego. Ks. Wincenty Wojtaśkiewicz zmarł 9 października 1942 roku w szpitalu obozowym Oświęcimia. Był tak ciężko chory, że gdy go do szpitala przyniesiono, to ciągle majaczył nieprzytomny, kogoś wzywał, czasem szeptał: - Wody - wkrótce życie zakończył. Dobry i uczynny w życiu, swą postawą w czasie badań i wobec niecnych propozycji opromienił kapłaństwo blaskiem nieugiętej wierności świętym obowiązkom swego powołania.

Opracował O. Bronisław Tarka